Kolejny raz w krótki czasie byłem na ślubie.
Też dobra znajoma z dawnej wspólnoty wychodziła za mąż.
Ślub był rzecz jasna piękny, młodzi piękni. I wszystko takie "czyste"...
Przy okazji wsłuchałem się w teksty jakie pojawiały się podczas całej uroczystości. Te liturgiczne, zawarte w mszale, w Słowie Bożym i w homilii księdza Pawła.
I w śpiewie - jak zawsze pięknym.
I zaczęło do mnie docierać, jak wielką wagę Kościół przywiązuje do małżeństwa. Wcześniej, mimo że starałem się doceniać jak tylko mogłem instytucję małżeństwa, to chyba nie pojmowałem, jak niezwykła rzecz dokonuje się przed ołtarzem w dniu ślubu.
Całe przypomnienie Miłości Boga do człowieka, to pokazanie ludzkiej miłości, pokazanie czym jest małżeństwo... oczywiście w wielkim skrócie, bo inaczej msza by musiała trwać pare dni.
I wreszcie przysięga - przed sobą nawzajem, przed Kościołem i Bogiem... w jednej chwili poprzednie życie, okres narzeczeństwa kończy się. Zaczyna się nowe życie, odtąd są jednym ciałem, jednym sercem, jednym duchem... I śpiew Veni Creator Spiritus - O Stworzycielu Duchu Przyjdź... to piękna pieśń, którą Kościół wykonuje tylko w najważniejszych momentach. Cała wspólnota Kościoła prosi o błogosławieństwo dla młodych... to pokazuje, że ma świadomość, jak wielka rzecz się zaczęła. I że szczęśliwy związek stworzą tylko z pomocą Boga.
Piękna sprawa...