Pamiętam swoją komunię i wiele problemów, które ze sobą niosła. Po pierwsze - okropnie ciężko było wiele rzeczy dostać – zarówno „na stół” jak i do ubrania. Pierwszą rzeczą, jaka przychodzi mi na myśl to… bardzo ciężki tornister, do którego włożyłam szynkę konserwową, puszkę oliwy i jakieś kolorowe cukierki. Były to dary, które każde dziecko otrzymało od księdza na lekcji religii. Drugim problemem był sam komunijny ubiór. Teraz dzieci albo noszą alby, albo mogą przebierać w najprzeróżniejszych strojach. A u mnie? Pamiętam jak przyszła paczka od jakiejś koleżanki babci z Chicago. W paczce był biały materiał, 2 pary białych używanych butów, diadem z welonem, oraz sztuczna biała lilia. Niestety w USA nie wszystkie dziewczynki zakładają długie sukienki (stąd mała ilość materiału) więc moja krawcowa musiała się natrudzić, aby z niewielkiej ilości materiału powstała ładna i… długa sukienka.
Sam dzień komunii rozpoczął się bardzo wcześnie, gdyż msza była o godzinie 8.00. Jeszcze leżałam w łóżku, gdy pierwsi goście weszli do mojego pokoju (nie wszyscy mieli samochody i wujek musiał 2 razy „obrócić” aby wszystkich przywieźć). Ludzie się schodzili, a mnie mama przygotowywała do wyjścia do kościoła. Najwięcej problemów było z włosami, które pokręciły się – na papilotach – nie tak jak powinny!
Oczywiście potem wszyscy poszliśmy pieszo do kościoła. Msza była bardzo uroczysta i nie odbiegała w niczym od dzisiejszych uroczystości. Pamiętam swoje zdenerwowanie, gdy mówiłam wierszyk i po raz pierwszy przyjmowałam Jezusa. Po powrocie do domu było śniadanie i prezenty. Z tego co pamiętam, to od chrzestnej dostałam rower, od chrzestnego pieniądze (równowartość roweru), był jeszcze nieodzowny komplet „zegarek, długopis i kalkulator”, złote kolczyki i album robiony przez zakonnice.
(kilka stron z mojego albumu)
Teraz dzieciaki „z góry” wiedzą, co chcą dostać i ich największym problemem jest to, aby… nie dostać rzeczy, którą już mają. Ja nie miałam sprecyzowanych marzeń odnośnie prezentów – za „moich czasów” wszystko było „mile widziane” bo w moim pokoju nie „leżakowały” nowości techniczno/elektroniczne.
Pamiętam w domu był ogromny ruch, masa dzieciaków biegających wszędzie i zaglądających w każdy kąt. Pomimo, iż był to 15 maj, to dzień był strasznie upalny, wręcz z letnią pogodą.
Po południu z rodzicami i chrzestnymi poszłam na majówkę, na której dostawaliśmy pamiątkowe obrazki.
Nie miałam dodatkowej kucharki, ani pięknego tortu – wszystkie potrawy i ciasta przygotowywała mama z babcią. Nie było też extra fotografa – tę rolę pełnił mój już śp. dziadek, który robił czarno-białe zdjęcia.
Moją komunię pamiętam dość dobrze. Często zaglądam do albumu, gdzie na zdjęciach tak wielu osób już nie ma z nami…
…Dwa lata temu sama byłam chrzestną na komunii mojej chrześnicy i muszę przyznać, że różnica jest dość duża. Po pierwsze tylko my – jako przyjezdni z daleka – przyjechaliśmy do domu, reszta zaproszonych gości, udała się bezpośrednio do kościoła. Moja chrześnica powitała nas w progu w pełni ubrana i uczesana (rano była u fryzjerki). Prezent wręczyłam od razu (komplecik złote kolczyki i wisiorek na łańcuszku, oraz małą „wkładkę”). Po mszy – pełnej wierszyków i śpiewów oazy – od razu była majówka i robienie zdjęć z księdzem. Oczywiście podczas całej mszy kamerzysta wszystko filmował. Po mszy pojechaliśmy do zajazdu, w którym było przyjęcie komunijne. Zaczęło się od życzeń i prezentów, potem był obiad, deser i… normalne przyjęcie. Dodatkowo był przygotowany szwedzki stół z przekąskami. Dla dzieci był wynajęty animator, który… praktycznie przez cały czas się nimi opiekował. Z tego co opowiadał kuzyn, to oferta komunijna w takich zajazdach jest bardzo bogata – można wybierać menu, można wynająć jakiś kwartet (lub inny zespół lub muzyka), aby przygrywał podczas obiadu, można nawet zorganizować mini bal dla dzieci.
Z tego co zauważyłam do głównym prezentem były… koperty z gotówką (podobnie jak na ślubie).
Obecne komunie to na pewno dużo mniej pracy, gdyż często są organizowane w lokalach. Przez to, takie uroczystości są mniej kameralne, mniej domowe, a bardziej takie „exclusive”. Rodzice nie mają pokomunijnego bałaganu w domu i nie są tak wyczerpani jak nasi kiedyś. Ci „obecni” rodzice nie zmagają się z problemami pustych półek, brakiem materiału na sukienki czy garniturek. Największym obecnie problemem jest koszt takiej imprezy, ładny wygląd i ilość (oraz jakość) prezentów.
A dzieci? No cóż – na pewno z mocno bijącym serduszkiem przyjmują po raz pierwszy komunię świętą podczas mszy, ale z równie mocno bijącym sercem czekają na moment otwarcia komunijnych prezentów.