Siedzę sobie przed komputerem i sobie myslę, że nic mi sie nie chce. Za oknem pochmurno i deszczowo juz trzeci dzień z rzędu. Oszaleć można. Ja chcę wiosny!!! nie tylko kalendarzowej, ale takiej prawdziwej, słonecznej, z baziami...A tu cisza...Pocieszające, że bliżej niz dalej...
Wczoraj poprosiłam mojego M. o umycie garów po kolacji...Usłyszałam, że "Później" Aha, myślał może, że sama się wezmę, bo mi będzie przeszkadzało. Nic z tych rzeczy, do pedantycznych nie należę, więc uzbroiłam się w cierpliwość i nie umyłam...
Efekt, wstaje rano zlew jak był zawalony tak jest...O, żesz w mordę, wkurzyłam się, ale dalej nie umyłam...
Około 10:00 wstało moje kochanie, spojrzał na zlew, na mnie...Zrobiłam znaczącą minę...Niech tylko coś powie, to mu odpowiednio nawtykam...nic nie powiedział, tylko wziął się za gary. Jaki to uroczy widok
.
A ja leniuchuję i zastanawiam sie nad niedzielnym menu...W końcu jednak trzeba będzie choć obiad upichcić...Ale to za chwilę...Jeszcze pobuszuję w necie, bo w ostatnim numerze "Super Linii" przeczytałam, że babka schudła kilkadziesiąt kilogramów na diecie punktowej, wobec tego coś więcej na ten temat poszukam i może ta dieta bedzie mi odpowiadała i swoją nadprogramową 10 kg do lata zrzucę? Przydałoby sie :)
Zamknij