Aż włos sie jeży, jak się spojrzy na niektóre etykiety produktów spożywczych. To, co uchodzić powinno za sok malinowy ma znikome ślady malin, większość to aromaty i cukier. W deserku bananowym dla dzieci kilka procent banana, bułka tarta, w której próżno szukać bułki, jogurty o smaku owoców, które zamiast owoców mają aromaty, paluszki krabowe bez kraba? Czasami aż strach pomyśleć, co znajduje się w środku.
Półki sklepowe uginają się pod produktami pseudo podobnymi. Taniej bowiem dodać coś co przypomina główny składnik, niż sięgnąć po pełnowartościowy produkt.
Czytacie etykiety kupowanych produktów czy tylko datę przydatności?