Jak przestałam chodzić do kościoła, to mimo, iz byłam takim samym człowiek jak wcześniej, moje rozmowy, spotkania z Bogiem stały się rzadsze, mniej intensywne. Inaczej przeżywałam święta, bardziej komercyjnie, mniej duchowo. Oddalałam się. Co by na kosciół nie mówić, to budynek kościoła ma w sobie jakąś magię, coś co pozwala nam bardziejintensywniej i mocniej przezywać. Nie koniecznie mam na myśle mszę, po prostu zwykłą wizytę, w zwykły dzień.
Nie chodzenie do kościoła odbieram jak związek na odległość (długi związek na odległość), po czasie więzi się rozluźniają, nie ma mocnych partnerzy się od siebie oddalają, a ich miłość nie jest już tak intensywna i mocna jak kiedyś, mimo, że codziennie rozmawiają ze sobą przez telefon czy skypa. Czy któraś z nas chce takiego związku?
Bardzo, bardzo z Tobą Miętówko zgadzam się. Mnie też brakuje magii , świętości czy też powagi kościoła.
I też lubię chodzić do niego nie koniecznie na mszę. Bo jakoś dziwnie kojarzy mi się z przedstawieniem .Szczególnie w święta. A od spektakli sa teatry.
Zdaję sobie sprawę, że wiele osób inaczej to wszystko odbiera. Ale ja nie lubię sztuczności i blichtru. A tak jakoś dzieje się, że i w kościołach "tym lepiej gdy bogaciej".
Czy spotkania z Bogiem są lepsze gdy je prowadzi kilku księży? Czy modlitwy są żarliwsze gdy je odmawia kilku księży ? Czy kapłani lepiej spełniają swoją poslugę odziani w bogate szaty?
Pamiętam msze i kapłanów z mojego Garnizonowego Kościoła. Było skromnie, uroczyście i było czuć Boga!!!
W modlitwach, spowiedzi, pokucie, nabożeństwie. Bez sztucznego podawania sobie rąk i zimnych sztucznych uśmiechów.
Tylko do spowiedzi szłam z duszą na ramieniu bojąc się, ze zapomniałam o jakimś dziecięcym "grzechu".