Półtora roku temu zaczęłam odczuwać bardzo przykre objawy w przedsionku, ginekolog na wizycie stwierdził (co było dla mnie szokiem!!!) kłykciny. Leczyłam je długo i boleśnie (Condylina przez prawie 3 miesiące,potem pomogło dopiero czwarte z kolei wymrażanie).
Teraz jest ponoć wszędzie czyściutko od pół roku. Bałam się o ponowne zakażenie przez męża, który nigdy nie miał żadnych objawów, ale przecież jakoś tego wirusa złapałam, nie wiem jak, więc na wszelki wypadek nie wykluczam żadnej z dróg, dmucham na zimne. Bo może to ja mu przekazałam wirusa, a teraz on znów mnie - i tak można wzajemnie nadkażać się w nieskończoność. Sama już nie wiem...
W związku z tym aż dotąd współżyliśmy po moim wyleczeniu tylko w prezerwatywie.
Ponieważ powoduje to u mnie dyskomfort, otarcia itd.( no w ogóle tego nie lubię...) chciałabym zapytać, czy takie zabezpieczenie jest konieczne już zawsze? Nie wyobrażam sobie ponownego, bardzo przykrego dla mnie leczenia. No i ryzyko onkologiczne...
Chciałabym zatem zapytać, po jakim czasie stosunki bez dodatkowej ochrony nie będą powodowały ryzyka zakażenia? A może moje obawy są bezpodstawne od początku, bo ten sam wirus nie może mi wyrządzić ponownie szkody, bo już uodporniłam się na niego? Bardzo proszę przybliżyć mi tę kwestię, ponieważ nie mogę nigdzie znaleźć informacji na ten temat.