Zwyczajne życieKategorie: Rodzicielstwo Liczba wpisów: 47, liczba wizyt: 90440 |
Nadesłane przez: oaza dnia 21-02-2011 23:35
Mój synek coś dziś jedzeniowo zastrajkował. Rano tost dwa razy ugryzł, kanapka z wędliną (samodzielnie przez niego przyrządzona) nie wim czy połowa w brzuszku się znalazła, bo w pozostałych drobno pokruszonych częściach, nie mogłam sie dopatrzyc konkretnej ilości. Stosik, które mewy chętnie zżarły, sugerował mi jednak, że to była większa część kanapki.
W akcie desperacji dałam mu nawet parówkę, krtóra dwa razy może ugryzł...W miedzyczasie wpadł M., wiec poprosiłam go o kupienie dla małego drożdżówki z kruszonką, która lubi. Żywot owej drożdżówki również zakonczył się w dziobach rozwrzeszczanych mew...O 11:30 zrobiłam jajecznicę i o dziwo ją mje dziecię skonsumowało bez protestów (chyba wreszcie na tyle zgłodniał)
Zupa była wczorajsza (wczoraj mały wmłócił ją bez problemu), więc mialam nadzieję...no cóż, mieć nadzieję mogłam, ale Mati zjadł aż jedną łyżkę. Dopiero o 19:00 zjadł dwie kromki chleba z pomidorem na kolację i to by było na tyle :(
Podejrzewam jednak, że gdzieś po drodze najadł się szaleju, bo psocił dzis na całego. Na chwilę wystarczyło się odwrócić, a efekty to trzykrotne odkurzanie (bo przecież kruszył na całego), szmata do podłogi w ruch, bo wylał resztę herbaty na stół i podłogę przy okazji ( i na pewno nie była ona wylana przez przypadek, bo akurat to widziałam, ale nie zdążyłam do łobuziaka dobiec)... postanowił też mamusi pomóc, więc w momencie kiedy robiłam herbatę, skubaniec dorwał ścierkę, którą zamoczył w wodzie, którą zalana była patelnia po jajecznicy i poszedł wycierać stół...
Jednak przez ten jego brak apetytu i tak na wszelki wypadek zmierzyłam mu temperaturę. Niepotrzebnie, bo 36,5 st. czyli wszystko ok. taki widac miał dzień. Niejedzeniowy.
Nadesłane przez: oaza dnia 14-02-2011 22:47
Rano zwaliłam M. z wyrka razem z dzieckiem (tzn. dziecko samo wstało). Ja chciałam dospać i już. O raju, przez ciążę jestem bardziej nieznośna niż zwykle. O dziwo M. wstał i nawet nie mamrotał pod nosem. O 8:00 wstałam ja co moje kochanie natychmiast wykorzystało i posżło dalej spać (to wieksze kochanie, bo mniejsze szalało na całego).
Po 10:00 doszłam do wniosku, ze moglibysmy wykorzystać dzień wolny M. i pójść do sklepu, co nie omieszkałam zameldować zaspanemu M. wstał, ale zły, że mu nie daje pospać, na co ja oczywiście zarzuciłam fochem mamrocząc, że "Bez łaski"...
M. jednak umiał załogodzic mojego focha i we trójke wybralismy się do sklepu...Kupiłam Matusiowi ręczniczek z Tygryskiem (bo przeciez co chwilę trzeba mu myć rączki), dla malutkiej kocyk i dwa okrycia kąpielowe, a ja kupiłam sobie pokrowiec na telefon...Z zakupów wróciłam mega zadowolona i oczywiście w lepszym humorze.
Dodatkowo humor poprawił mi telefon od mamy, która zadzwoniła mówiąc, ze przyszły spodne dla Matusia, zamówione na allegro. Za trzy pary zapłaciłam 33 zł, a podobno są w ekstra stanie, jak nowe. Mama jeszcze dodała, że całe szczęście, że jej nie posłuchałam, bo mi je odradzała dopatrując sie jakis przetarć, rzekomo widocznych na zdjęciach.
Kolejną miłą informacją był dla mnie telefon od koleżanki, która zastępuje mnie w pracy. Stwierdziła, że o mnie i mojej pracy wszyscy wyrażają się w superlatywach. Ależ mile połechtała moje ego :))
Przy okazji wyjaśniam, że zatrudnienie mojej koleżanki było czystym zbiegiem okoliczności. Nie miałam pojecia, że G. szuka pracy. Tak czy siak bardzo sie cieszę, że wybrano właśnie ją, bo mamy bardzo dobry ze soba kontakt.
Lekkim zgrzytem w dzisiejszym dniu był jedynie fakt, ze przegrałam aukcje na śliczny komplecik dla malutkiej...Trudno, pomyślałam. 10 minut później dostałam jednak maila, że Pani, która mnie przelicytowała wycofała się i czy jestem nadal zainteresowana...no pewnie, że jestem! Tym samym wyprawka małej wzbogaca sie o kolejne śliczne ciuszki.
A, dzis przeciez Walentynki! Nie mamy zwyczaju ich obchodzić, ale ja i tak do M. kokieteryjnie zagadałam, że tak żadnego prezenciku z okazji Walentynek...Na co on do mnie "Masz dwa konkretne. Jeden właśnie rozlewa herbatę, a drugi wierci się w Twoim brzuchu"...no i dyskutuj tu z takimi argumentami :))
Nadesłane przez: oaza dnia 13-02-2011 14:13
Dwa dni temu, kiedy wiadomo było, że M. będzie jechał w trasę, wybrałam się o 11.00 z Matim do mojej mamy.Mama miała przygotowaną dla małego zupę i chetnie nim się zajęła, bo nie widziała go przecież kilka dni. Przed spaniem zameldowała, że po swojemu go nakarmi.
Oczywiście nie miałam nic przeciwko i poszłam pogadać z tatą w pokoju, a mały został z babcią w kuchni. Pomieszczenie przeznaczone do jedzenia się zgadzało, jak wychodziłam z kuchni, Mati siedział przy stole, więc miejsce też było odpowiednie. Po kilku minutach słyszę jak mama mówi do mojego synka "Zabacz jaki duzy pies idzie z panem" Pies??? Weszłam do kuchni, a moje dziecię siedzi na parapecie, a babcia go karmi i zabawia pokazując co sie dzieje na podwórku...No, ręce mi opadły...w domu Mati je sam (jak je tak je, ale sam) i przy stole ( w kuchni, ewentualnie w pokoju)...ale na parapecie???!!! Wkurzyłam się i spytałam mamę czy to jest jej sposób? Jedzenie na parapecie? chyba sobie żartuje. spojrzała na mnie i widząc, że jestem wkurzona zaczeła tłumaczyć, że ona tak teraz, żeby szybko, bo Mati chce spać. Akurat!...Dałam sobie jednak sposób z dalszą dyskusją...
Mały zasnął, a my z mamą zaczęłyśmy rozmawiać o nocniku. Mały ostatnio buntuje się i nie dość, że nie chce siadać na nocnik (wyjątkiem jest siadanie po kąpieli), to jeszcze trzeba się za nim nabiegać, żeby pieluchę mu zmienić. Mama stwierdziła, że u niej ładnie siusiał do nocniczka i że nie rozumie czemu on tak w domu...no, cóż, ja tez nie rozumiem...mineła pora snu małego i moja mama, do swojego pokoju (tam spał Mati) zawędrowała z nocnikiem(???) no cóż, uważam, że toaleta, bądź łazienka służą do tego typu spraw, no ale nie odezwałam się tylko odwróciłam do taty i zaczęlismy rozmawiać...Słyszę, że Mati się buntuje. Nie i nie... Babcia nalega, a on dalej nie. Odwróciłam się do mamy, zeby mu dała spokój i...szczęka mi opadła na podłogę. Moja mama postawiła nocnik na ŁÓŻKU (!!!) i próbowała namówić mojego synka, żeby tam załatwił swoje potrzeby... O rany, ale się wściekłam i jej nagadałam, że takie sposoby niech sobie wsadzi...tam gdzie słońce nie dochodzi. Gdyby nie tata to bysmy się pewnie pokłóciły, ale mnie wyciszył. A mama? Jeszcze mnie ochrzanila, że niepotrzebnie się wtrąciłam, bo pewnie by się załatwił, gdybym sie nie odezwała...No pewnie, może mam go uczyć, że na łóżku w sypialni prawidłowo jest się załatwić do nocnika... Chyba oszalała!
Nie wiem jak to jest u innych...Ale u mojej kuzynki dzieci załatwiają sie do nocnika na środku pokoju. Nieważne czy ciało ciekłe czy stałe i nieważne, ze ktoś oprócz rodziny przebywa w tymże pokoju. Mnie sie to nigdy nie podobało, bo do licha dlaczego mam wąchać "zapaszki" przy kawie? Dlatego właśnie jestem na to uczulona i uczę Mateusza, że nocnik jest w łazience i tam się z niego korzysta!